Miejskie Centrum Kultury
im. Henryka Bisty


W ramach projektu „Generacje” rudzkiego MCK grupa seniorów i młodzieży(44 osoby) udała się19.10.2017 roku do Teatru Żelaznego w Katowicach –Piotrowicach, aby tam obejrzeć sztukę kanadyjskiego pisarza Verna Tiessena pt. „Jabłko” w reżyserii Artura Barcisia(!).Zanim podzielę się uwagami na temat spektaklu, najpierw słów kilka dla niewtajemniczonych o w/w teatrze, który jest chyba najmłodszym przybytkiem Melpomeny w naszym regionie. Działa od roku 2011, ale w odrestaurowanym budynku dawnego dworca w Katowicach-Piotrowicach od roku 2014. Dokonano tu niemożliwego! Z totalnej ruiny powstało miejsce klimatyczne, z widownią dla 110 widzów, z małą kawiarenką, w której na jednej ze ścian odkryto w czasie prac renowacyjnych dzieło śląskiego artysty Stefana Suberlaka (zm. 1994); jego prace można zobaczyć w różnych muzeach sztuki na całym świecie.

W takich oto „okolicznościach przyrody” obejrzeliśmy spektakl mądry, wzruszający i ważny, skłaniający do refleksji. Pokazuje on fragment współczesnej rzeczywistości i ludzi trochę pogubionych, szukających swego miejsca, rzecz jasna, w relacjach z drugim człowiekiem, a to, jak zwykle, okazuje się trudne i skomplikowane. Tylko trójka aktorów na scenie: mąż Andy – Piotr Wiśniewski, żona Lyn – Marta Marzęcka – Wiśniewska i „ta trzecia” - studentka medycyny - Karolina Sawka. Cóż może być bardziej banalnego niż taki „trójkąt” ze wszystkimi jego konsekwencjami ? Tyle że w momencie śmiertelnej choroby Lyn sytuacja tej trójki staje się sprawdzianem ich świata wartości , po prostu ludzkiej wrażliwości i tak ważnej w życiu odpowiedzialności za drugą osobę. Życie okazuje się więc sztuką wyboru. Akcja rozwija się stopniowo: mężczyzna traci pracę, małżeństwo z 10-cioletnim stażem przeżywa kryzys; w życiu mężczyzny pojawia się młoda kochanka, a żona dowiaduje się, że ma raka. Oto „love story XXI wieku” – poznajemy różne emocje bohaterów: zagubienie, zdradę, poszukiwanie bliskości, miłość bez zobowiązań, ale też poczucie obowiązku... Bohaterowie podlegają swoistej ewolucji , wchodząc ze sobą w różne relacje. Pod wpływem zmieniających się okoliczności każdy odkrywa w sobie coś nowego, a przed widzem ujawnia się prawda o złożoności ludzkiej psychiki. Bo przecież „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – mówi poetka Wisława Szymborska.

Czy mąż – życiowy nieudacznik (według żony), niezadowolony ze swego związku, mógł przypuszczać, że nieszczęście, które dotknęło ich oboje, na nowo rozpali w nim miłość do tej, której obiecywał, że ... „ aż do śmierci”? Niewątpliwie mężczyzna, który z takim oddaniem pielęgnuje żonę, wspiera ją swą troską i uczuciem, budzi podziw. Czyż nie łatwiej porzucić chorą kobietę, wybierając młodą kochankę i miłość bez zobowiązań. Melodramat? Nie, doświadczeni przez los powiedzieliby, że to samo życie, choć przecież nie każdy potrafi w ekstremalnej sytuacji zachować się, jak trzeba... O paradoksie, prawdziwy rak, który dotknął kobietę, wyleczył jego i ją z raka emocjonalnego, jaki toczył ich małżeństwo. Zaskoczeniem dla samej siebie jest Lyn, która musiała odnaleźć w sobie pokorę, by prosić męża o opiekę, człowieka, na którego tak niedawno patrzyła z politowaniem... Jej bunt wobec nieuchronnego odejścia, młodej przecież jeszcze kobiety, który stopniowo przeradza się w zgodę na to, co ma nadejść, poruszył widzów do głębi, a u niektórych wywołał nawet łzy wzruszenia...

Wreszcie bardzo znamienna jest przemiana młodej dziewczyny, kochanki Andy`ego i asystentki lekarza, nieoczekiwanie uczestniczącej w leczeniu głównej bohaterki. To nieszczęście ,w którym współuczestniczy nauczy ją, co znaczy kochać. Sama po raz pierwszy pokocha i zrozumie, że miłość to coś więcej niż przyjemność uprawiania seksu. Reżyserowi i aktorom udało się uniknąć banału w tym „ love story XXI wieku” dzięki prawdzie, którą odbierają widzowie, a to za sprawą wspaniałej gry całej trójki młodych aktorów, umiejętnie pokazujących niuanse różnych uczuć rodzących się w bohaterach. Nic nie jest tu przeszarżowane, a artyści przekonują do granych przez siebie postaci. A to wszystko w ascetycznej scenografii, która w swej prostocie sygnalizuje różne miejsca akcji: mieszkanie małżeństwa, sypialnię kochanków, park, salę szpitalną. Wystarczył jeden rekwizyt – rozkładanaławka... i następowała zmiana miejsca zdarzeń! Wnętrze mieszkania „ocieplało” kolorowe, szaro-czerwone przykrycie ławki- kanapy, sypialnię „stworzyły” białe prześcieradła. W pierwszej części spektaklu, gdy nic jeszcze nie zapowiadało nieszczęścia, czerwone, eleganckie ubrania bizneswoman nie tylko charakteryzowały ją jako osobę dynamiczną i pełną energii, „biorącą się z życiem za bary”, ale podkreślały także życiowe powodzenie, to, że panuje się nad rzeczywistością. Stopniowo barwy ubiorów „szarzeją”, jedynie kolorowość nakrycia głowy chorej na raka kobiety wybrzmiewa, jak krzyk bólu i niezgody na odejście. Nastrój całości podkreśla operowanie światłem i znakomicie dopasowana do sytuacji i emocji postaci muzyka Bartosza Eberta. I nawet łoskot pociągu przejeżdżającego obok budynku teatru wpisuje się w walory spektaklu i uwiarygodnia to, co na scenie. Spektakl skłania do stwierdzenia, że budowanie relacji z drugim człowiekiem to zadanie na całe życie, a bywa, że jest niezwykle trudne w chwilach doświadczeń ekstremalnych. Miarą tego, jak sztuka oddziaływała na widzów jest to, że o ile na początku słychać było „odgłosy” widowni, o tyle w trakcie rozwoju zdarzeń na scenie wśród widzów zapadała coraz głębsza cisza. I o to zapewne chodziło reżyserowi i aktorom. Widzowie wychodzili z teatru poruszeni treściami i emocjami ukazanymi na scenie, pełni podziwu dla młodych aktorów. I tak ja bohaterowie przeżywali katharsis, po prostu stając się innymi, lepszymi ludźmi, tak i widzowie, wczuwając się w dylematy bohaterów, doznawali swoistej „kąpieli oczyszczającej”, która skłania ostatecznie do refleksji nad samym sobą. Bo przecież „nie wszystko się kończy po opuszczeniu kurtyny”- twierdzi dramatopisarz Jerzy Szaniawski. Ciąg dalszy spektaklu to nasze, widzów, rozmowy po obejrzeniu przedstawienia, osobiste rozważania i przemyślenia... I choć opowieść jest smutna, to mimo wszystko – optymistyczna. Pokazuje siłę miłości – prawdziwego, dojrzałego uczucia w walce ze śmiertelną chorobą. Pozostaje próba wyjaśnienia tytułu. Jabłko to oczywiście pewien konkret, ale „w spektaklu to wielka metafora” – twierdzi jeden z recenzentów – „choć zarazem to prosta historia z życia wzięta”. Jabłko jest słodkie i gorzkie zarazem, to symbol miłości, niezgody, początku i końca...Było rajskie jabłko, które toczył robak , czyli wąż; to wreszcie owoc wiadomości złego i dobrego. Jabłko pozostawione na dłużej zaczyna się psuć...Wszystko to wpisuje się w treści i przesłanie spektaklu. Na pewno warto tę sztukę zobaczyć i...przeżyć! Teatr Żelazny zaprasza.

P.S. Niedawno zakończony projekt „Generacje” sprawił dużą satysfakcję jego uczestnikom, czyli seniorom i wybranej grupie młodzieży. W niedzielnym koncercie(22.10.br.) podsumowującym projekt seniorzy uczestniczący w warsztatach teatralnych, tanecznych i plastycznych pokazali, że nie był to czas zmarnowany. Ich popisy były wspaniałe, bawili publiczność znakomicie, budząc podziw swymi umiejętnościami i niespożytą energią. Tu wielkie słowa uznania dla instruktorów! Z kolei „Spotkania z kulturą” to część projektu, dzięki której jego uczestnicy poznali kopalnię „Guido” w Zabrzu, odwiedzili Muzeum Śląskie w Katowicach, podziwiając wystawę ukazującą historię Górnego Śląska i obejrzeli w/w spektakl w Teatrze Żelaznym w Katowicach-Piotrowicach. Każdy uczestnik projektu znalazł dla siebie coś ciekawego. A to wszystko za sprawą p. Katarzyny Furmaniuk, dyrektor MCK-u w Rudzie Śląskiej i pomysłodawczyni projektu oraz pracowników tej placówki, a zwłaszcza p. Anny Roszczyk, która czuwała nad całością. Uczestnicy projektu, seniorzy i młodzież, bardzo dziękują za możliwość uczestniczenia w tak wspaniałym wydarzeniu! Mamy nadzieję, że to zapowiedź kolejnych udanych projektów dla seniorów.