Miejskie Centrum Kultury
im. Henryka Bisty


SHIRLEY VALENTINE MIESZKA W GDYNI - o aktorstwie, zmianach i zaczynaniu w życiu „od nowa” rozmawiamy z Magdaleną Tomaszewską.

- Przez wiele lat była Pani etatową aktorką Teatru Dramatycznego w Płocku, jednak jakiś czas temu postanowiła Pani powrócić do rodzinnej Gdyni. Co wpłynęło na podjęcie takiej decyzji? 

- Zawód aktora, jest trochę porównywany do życia w ciągłym ruchu. Wszędzie gdzie się znajdujemy, gdzie pracujemy, uczymy się, nabieramy kolejnych doświadczeń, rozwijamy się. To jest bardzo ciekawe i twórcze. Można pokusić się o stwierdzenie, że zawodowo wychowałam się w Płocku. Pierwszy zawodowy Teatr, pierwszy dyrektor, role, reżyserzy, doświadczenia sceniczne. Zawsze Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego w Płocku będzie w moim sercu. Niestety czas, mijające lata, doświadczenie, życie prywatne zmusza nas do zmian. Chciałam coś zmienić i zmieniłam. Dużo doświadczyłam, zdobywałam nagrody, prowadziłam warsztaty dla młodzieży…, ale chciałam się jeszcze bardziej rozwijać i przeżywać. Stąd moja decyzja. Nie ukrywam, że życie prywatne trochę się posypało dlatego wzięłam córkę, walizki i wróciłam do rodzinnej Gdyni (uśmiech).

 - Jaka z ról teatralnych spośród tych, nad którymi pracowała Pani w Płocku jest szczególnie bliska Pani sercu?

- Trudne pytanie… kocham wszystkie swoje role. W teatrze w Płocku mówili i mówią, że jestem aktorką komediową, potrafię rozbawić publiczność sobą. To piękne, bo w szkole uczono mnie, że komedia jest najtrudniejsza do grania, a ja właśnie jestem ponoć mistrzynią. Wszystkie moje role są bliskie sercu. Poznałam wielu wspaniałych reżyserów, śp. Marek Perepeczko z którym miałam przyjemność grać w wielu spektaklach mówił "jesteś pyszna" to chyba znaczyło, że mu się dobrze grało ze mną. "Dzikie Żądze”, które wyreżyserował Stefan Friedmann, dały mi kolejne doświadczenie jak grać w farsach, a przygoda z warszawskimi teatrami w owym spektaklu do dzisiaj jest dla mnie bezcenna. Mam za sobą poważne role, które wymagały „mięsa", „wnętrzności" i to też mnie kręciło. Rola jak rola, ważny reżyser który prowadzi, kierunkuje. Tu muszę podziękować losowi za takich jak, Andrzej Maria Marczewski, Marek Mokrowiecki, Rafał Matusz, Jacek Andrucki, Maciej Kowalewski, Zbigniew Lesień Michał Kotański i wielu wielu innych… 

- Teatr Minerwa to Pani autorski projekt. Co znajdziemy w jego repertuarze, jakie są jego główne założenia, kierunki, Pani koncepcja teatru?

- Teatr Minerwa to moje, nie przepraszam Nasze dziecko. Nasze bo nie byłoby Teatru bez jeszcze jednego członka czyli menadżera, osoby która wszystko po za artystycznymi rzeczami ogarnia. Artur Golba, menadżer, partner, przyjaciel, osoba która mnie motywuje do dalszej walki. Tak bo to jest wspaniała walka. Od ponad 1,5 roku mamy teatr, już nie jesteśmy bezdomni, jesteśmy rezydentami w Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Ta instytucja ma wspaniałe zaplecze, aby rozwijać się nie tylko naukowo, ale i kulturalnie. A my mamy przyjemność w tym uczestniczyć. Takie właśnie było założenie naszego Teatru, dawać, uczyć, promować, dzielić się swoim doświadczeniem. Zawsze gdzie jesteśmy staramy się znajdować lokalne osobowości, które możemy pozyskać do teatru. Zajmuje się również prowadzeniem warsztatów, praca z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi, dajemy im szanse aby grali pózniej u nas. Jednak najważniejsze jest, że to zawodowy teatr, który jest tworzony przez ludzi dla ludzi. Grając monodram jestem dla widzów, grając recital też, zawsze po spektaklu wychodzę do publiczności, aby mogli ze mną porozmawiać, przytulić się, otrzeć niekiedy łzy. Taka jestem, oddaje siebie w 100% i nie oczekuje niczego w zamian. Niech wszyscy mówią, nie ważne jak byle mówili. Najgorsza jest obojętność.

- W jednym z wywiadów przeczytałam, że jest Pani wymagająca i nerwowa, że może być pani „zmorą, która się kolegom aktorom śni po nocach”. Perfekcjonizm? 

- Aż tak źle nie jest (śmiech). Niestety jestem wymagająca, wredna, wyciskam wszystko co się da z aktorów bo wiem, że ich na to stać. Mawia się ze jak reżyser nie przeklnie to nie jest prawdziwym reżyserem. Wymaganie, dążenie do perfekcji to jedno, ja czasem jestem nerwowa, objawia się to ze wskakuje na scenę i gram za kolegów, pokazuje, odgrywam wszystkie postaci, a tak naprawdę nie muszę tego robić to ludzie, z którymi pracuję są super. Z wiekiem trochę odpuściłam i nie wiem czy wyszło mi to na dobre, pozwoliłam sobie na chwile słabości i niestety niektórzy to wykorzystali, jestem taka zołza że jak powiem "przyjęłam do wiadomości " to drżyjcie narody. 

- 8 marca wystąpi Pani na scenie Miejskiego Centrum Kultury im. Henryka Bisty z monodramem „Shirley Valentine”. To prawdziwy teatralny hit, pozycja obowiązkowa dla wszystkich pań i nie tylko…. Przedstawienia na kanwie sztuki W. Russella grane są na całym świecie. Kreacja Magdaleny Tomaszewskiej zbiera świetne recenzje. Jaka jest Pani Shirley? Na czym polega wyjątkowość tego spektaklu i dlaczego warto się na niego wybrać? 

- Na wstępie chciałabym podziękować, że możemy wystąpić przed Waszą publicznością. Shirley Valentine tytuł rzeka, wszyscy byli, widzieli, przeżywali rozterki bohaterki, oceniali, porównywali, a kto nie był ten koniecznie musi się wybrać. Całość wszystkiego opiera się na tym aby poczuć, być Shirley, bo niestety, kochanie panie, jesteśmy trochę jak owa bohaterka. Nie zamykajmy się, gadajmy ze ścianami, szafami, garnkami. Rozmawiajmy z tymi przedmiotami, ale nie zapominajmy przede wszystkim o sobie, o własnym ja, o swoich marzeniach. Niezmiernie jestem rada że mogę zagrać właśnie 8 marca bo to jest szczególna data, dzień kobiet. Ten dzień i oczywiście inne są dla nas. Bo mężczyźni bez kobiet, kobiety bez mężczyzn… tak na dłuższą metę się nie da, ale nie zapominajmy na Boga, że jesteśmy i to co się dzieje w nas samych jest nasze. Dostrzegamy marzenia bo są blisko nas. Cieszę się, że pokusiłem się zagrać Shirley, bo jest taka przerobiona przez moje życie, taka Shirley - Madzia. Wiem, że najważniejsza realizacją i pierwszą w Polsce Shirley jest pani Krystyna Janda. Jest w tej roli przecudowna i wspaniała. Moja Shirley jest inna, czy lepsza?, nie - inna, warta zobaczenia i dostrzeżenia jeszcze innych aspektów kobiecej natury. Miło mi, że pokazując nasz spektakl, spotykamy się z opiniami, że równie ciekawa jest moja rola i taka sama jest interpretacja pani Jandy, która jest klasą samą w sobie. To refleksja nad własnym życiem - nie zauważamy swoich marzeń i tyczy się to kobiet jak i mężczyzn, są między nami takie „Shirley” w męskim wykonaniu.   

- Czy to prawda, że do tej roli schudła Pani 20 kg? Czy taki był wymóg reżysera czy Pani osobista chęć przemiany? 

- Informacja, że schudłam tak dużo podąża za mną już prawie trzeci rok. Schudłam bo tak postanowiłam. Zrobiłam to nie oglądając się na nikogo, zrobiłam to tylko dla siebie. Chciałam zmiany i dokonało się. Oczywiście to kosztowało mnie trochę zdrowia bo dieta, którą sama sobie narzuciłam była bardzo rygorystyczna i niszcząca, jednak czuję się w nowym wcieleniu cudownie, choć my aktorzy teatralni jesteśmy potrzebni reżyserom w różnych rozmiarach. 

- Czego można życzyć Pani i Teatrowi Minerwa na najbliższą i dalszą przyszłość? Jakie są Państwa plany rozwoju? 

- Boje się zawsze tego pytania... cóż mogę powiedzieć. Marzę, i dążę aby nasz Teatr istniał nadal się rozwijał i ewaluował. Założyliśmy stowarzyszenie razem z naszym mentorem i wspaniałym reżyserem polskim, wieloletnim dyrektorem, człowiekiem pełnym życia, Andrzejem Maria Marczewskim. Wspólnie chcemy pozyskiwać fundusze aby iść jeszcze dalej, tworzyć, edukować, otaczać mecenatem. Tyle jest jeszcze do zrobienia, klasycznie, współcześnie, muzycznie, dramatycznie, komediowo. Mamy przychylnych osób wokół siebie przyjaciół, którzy w nas wierzą i wspierają. Chyba chodzi o to aby nie zawieść. Plany na przyszłość? Na stoliku leżą dwa scenariusze, które obecnie wkuwam, a w kolejce na bieżący rok czeka kolejny recital, monodram i moje kochane łobuziaki w przedszkolu, z którymi prowadzę cykliczne zajęcia teatralne, plany na które trzeba będzie zapewne poczekać trochę dłużej to własne miejsce, własna siedziba taka na 100%... tego sobie życzę. Najważniejsze to być na scenie, tworzyć, rozwijać się, być sobą, kochać. Teraz najważniejsze to zagrać dla Państwa, porozmawiać po spektaklu… dziękuję.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Autor: Patrycja Ryguła - Mańka