Miejskie Centrum Kultury
im. Henryka Bisty


Wyjątkowo utalentowany i cieszący się ogromną popularnością aktor, reżyser, wokalista i konferansjer. Człowiek ogromnej wrażliwości. 15 marca przybliży rudzkiej publiczności repertuar Leonarda Cohena. O Cohenie, a także o Śląsku, teatrze i estradzie rozmawiamy z Dariuszem Niebudkiem.

- Jest Pan bardzo wszechstronnym aktorem. Pana musicalowe role znane widzom Teatru Rozrywki są naprawdę doskonałe. Mnie szczególnie zapadła w pamięć rola Maxa z „Bulwaru Zachodzącego Słońca” – jest Pan tam nie do poznania, często nawet dla stałej publiczności. Jak pracuje się na taki warsztat?

- Ciekawe, że wspomniała Pani o Maxie, a nie np. o Ajgorze z „Młodego Frankensteina”, bo to była pierwsza rola, w której nikt mnie nie poznał, łącznie z moją żoną :) Albo też o Maxie Białystoku i Rogerze de Bill’u w „Producentach”, ponieważ tam zmieniam się dość solidnie. A swoją drogą z Teatrem Rozrywki jestem związany od początku swojej kariery aktorskiej czyli od 1986 roku! Potem dałem Widzom od siebie przez chwilę odpocząć, by na tą scenę powrócić 17 lat temu i ta przygoda trwa do dziś.
Moim ideałem w pracy aktora jest transformacja i kreacyjność. W przypadku takich ról jak Max czy Ajgor, staram się zmienić całkowicie – tembr głosu, gesty, mimikę, sposób poruszania się etc., choć nie bez znaczenia oczywiście jest tu mistrzostwo specjalistów od makijażu czy kostiumów.

- Ślązacy Pana kochają, choć doskonale wiedzą, że nie urodził się Pan w tym regionie. A Pan  - za co pokochał Górny Śląsk? To była miłość od pierwszego wejrzenia, czy raczej rodziła się długo?

- Jestem Kielczaninem, synem Ziemi Świętokrzyskiej i to dla mnie najdroższy kawałek ziemi na świecie. Im jestem starszy, tym siła sentymentu coraz bardziej ciągnie mnie w rodzinne strony. Gdy przyjechałem na Śląsk, byłem oczarowany innością tego regionu, odrębnością historii, tradycji, obrzędu, języka… To była ogromna ciekawość śląskiego narodu i regionu. I tak zacząłem się uczyć śląskiego języka, poznawać historię, kulturę etc. To była miłość od pierwszego wejrzenia, która trwa do dziś mimo, że ostatnie 20 lat mieszkam obok Śląska – w stolicy Zagłębia – Sosnowcu. Ze Śląskiem jestem cały czas mocno związany poprzez pracę, przyjaciół, a także więzy rodzinne, ponieważ moja żona pochodzi ze Śląska, tutaj też urodziła się moja córka.

-  Jest Pan też częstym gościem estrady, a raczej  - gospodarzem wielu imprez. Która z ról jest trudniejsza – aktora czy konferansjera? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że z całą pewnością odpowiedne przygotowanie danej kreacji wymaga więcej czasu i nakładu pracy. Jednak sztuka konferansjerska wbrew pozorom wcale nie jest łatwa… a publiczność wymagająca.

- Scena i estrada to są dwa kompletnie różne światy. Jeżeli przygotowujesz się solidnie do spektaklu, uczestniczysz w próbach przez 2-3 miesiące, to już potem niewiele jest Cię w stanie zaskoczyć. Wszystkie środki i narzędzia służą jednemu celowi – spektaklowi. Natomiast estrada to ciągła improwizacja i kreacja samego siebie. Tu wszystkie środki i narzędzia są skierowane właśnie na kreację własnej osoby. Estrada jest też miejscem, które zaskakuje nieustannie i wymaga ogromnego skupienia i refleksu.
Dlatego nie da się powiedzieć co jest łatwiejsze a co trudniejsze – to dwa różne żywioły.

- 15 marca spotka się Pan ponownie z rudzką publicznością, goszcząc w Miejskim Centrum Kultury im. Henryka Bisty z recitalem „Leonard Cohen w intymnych zwierzeniach”. To jednak nie pierwsza Pana wizyta na tej scenie - występował Pan między innymi na spotkaniach z cyklu Krakowski Salon poezji w Rudzie Śląskiej, w przedstawieniach „Mąż mojej żony”, „Seks dla opornych” czy był jednym z laureatów gali „Hanysy”. Dobrze się Panu gra w rudzkim MCKu?

- Tak! Bardzo! Z Rudą Śląską jestem związany od wielu lat i jest dla mnie jedno z najważniejszych miast w tym regionie. Bardzo też lubię spotkania z rudzką Publicznością, która jest bardzo otwarta i szczera, a to dla artysty bardzo cenne i ważne.

- Wróćmy zatem do samego recitalu. Wraz z Panem na scenie pojawią się także Mateusz Ulczok i Nina Siwy. Przybliżacie Państwo widzom nie tylko utwory mistrza Cohena, ale także jego postać. Proszę opowiedzieć nieco więcej o tym projekcie. Do jakiej publiczności jest skierowany?

- Leonard Cohen to artysta, który towarzyszył mi od wczesnej młodości i przez wiele lat dojrzewałem do tego, aby poświęcić mu czas i uwagę. Dziś mogę powiedzieć, że dojrzałem do tego, aby zaśpiewać jego teksty. Stąd ten właśnie projekt. Kiedy Nina Siwy, moja znakomita koleżanka z artystyczną duszą, zaproponowała mi udział w nim, nie miałem najmniejszych wątpliwości. Nina podczas recitalu przybliża postać Cohena. Towarzyszy nam świetny muzyk młodego pokolenia, obdarzony niezwykłą wrażliwością artystyczną, Mateusz Ulczok. Więc lepszego teamu nie mogłem sobie wyobrazić. A skierowany jest absolutnie do każdego odbiorcy, niezależnie od wieku czy wrażliwości, ponieważ Cohen to artysta ponadczasowy.

-  Jakie są Pana aktorskie plany na przyszłość? A może jakaś wymarzona rola?

- Plany… Hmm… Przetrwać, przeżyć, mieć dobre zdrowie i pracę. A że jako wolny zawód mam marne szanse na emeryturę, to pozostaje mi pracować do końca życia.
A tak na poważnie – moim jeszcze nie do końca odkrytym obszarem jest film i z tym związane są moje marzenia. Chciałbym zagrać znaczącą rolę w filmie. Ale tu już uśmiecham się do mojej menedżerki Agnieszki Perzyńskiej, która pewnie więcej wie o mojej najbliższej przyszłości zawodowej, niż ja sam….

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Przygotowanie wywiadu: Patrycja Ryguła – Mańka, MCK